piątek, 21 listopada 2014

PORA DYNIOWA

          Październik i listopad to pora dyniowa. We wszystkich czasopismach, na wszystkich blogach (i tych kulinarnych i wnętrzarskich   i fotograficznych też ;-)) pełno jet dyni. W kwiaciarniach, kawiarniach i fitness clubach... wszędzie!
Jak się okazuje wszyscy dynię kochają, uwielbiają, przerabiają na wszystkie możliwe sposoby - od tradycyjnych lampionów z strasznymi twarzami, przez zupy, marynaty, kluski i ciasta.
Cóż dynia ...owoc bardzo estetyczny. I tak go do tej pory, przyznam szczerze, traktowałam.
Gdy nadchodziła ich pora, pojawiały się dynie, w mojej kuchni, jako dekoracja.  Robiłam, również, na życzenie moich synów, lampiony... ale szczerze przyznaję nigdy nie przerabiałam jej w celach spożywczych - choć oczywiście uwielbiam pestki dyniowe i stosuję w zasadzie do wszystkiego.

        Zachęcona przepięknymi zdjęciami dyniowych przysmaków i osaczona ochami i achami na temat ich smaku - postanowiłam spróbować.  Uwielbiam kluski - więc będą kluski. Sięgnęłam po przepis Agnieszki Maciąg (Uroda Życia, nr 1, listopad 2014, str.208) , zapewne przywieziony z włoskich wojaży, bo nosi nazwę :" gnocchetti di zucca" - kluseczki z dyni...  z masłem klarowanym;-).
        Już samo kupowanie dyni było przeżyciem wspaniałym... pękate, jasnopomarańczowe, o gładkiej skórce, poukładane w wysoką piramidę. Wybierałam, głaskałam, przekładałam z ręki do ręki. Nie chciałam kupić zbyt wielkiej - bo to tylko na próbę - a nuż nie zasmakuje i co wtedy?  Wybrałam niewielką, dwukilogramową "bańkę".
Przez całe dwa dni była piękną dekoracją - dziś nadszedł jej czas.

          Przekroiłam dynię na pół (wg. przepisu potrzebne jest 900g), obrałam ze skóry i pokroiłam w nieregularną kostkę.






Skropiłam delikatnie oliwą z oliwek i wstawiłam do nagrzanego do 180stopni piekarnika.
Dynia piekła się ok.30-40 minut. Pachniała bosko!






      Lekko przestudzoną, połączyłam z ugotowanymi ziemniakami ( 5sztuk) i rozgniotłam. Do zimnej masy dodałam rozkłócone jajo, łyżkę oliwy z oliwek i właściwie prawie pół kilograma mąki ( w przepisie jest 400g) oraz pół łyżeczki, świeżo startej gałki muszkatołowej. Wyrabiałam najpierw drewniana łopatką, potem bezpośrednio ręką. Masa ma piękny lekko pomarańczowy kolor i jest ( to mnie trochę przeraża) dosyć "luźna"  jak na ciasto "kopytkowe".
Ma odpoczywać pod ściereczką przez godzinę.







Tak, jak się spodziewałam, ciasto po godzinnym odpoczynku, było zbyt miękkie, aby uformować
z  niego wałeczek pokroić w klasyczne "kopytka". Zrobiłam więc kluski kładzione ( myślę, że te ze zdjęcia A.Maciąg też były kładzione.), świetnie odklejały się od łyżki, nie rozpadały podczas gotowania. W przepisie zaleca się podawać kluseczki z masłem klarowanym, aromatyzowanym świeżymi listkami szałwi. Niestety, szałwia jest mi niedostępna - aromatyzowałam więc masło bazylią i oregano. Żeby zaostrzyć - dosyć neutralny smak kluseczek - posypałam je pokruszonym kozim serem i (być może to kulinarne świętokradztwo) moją ukochaną rukolą.



Koniec końców, debiut dyniowy uważam za udany. Pozostała jeszcze druga połowa dyniowej głowy...może tym razem spróbuję tarty , a może lepsza będzie zupa - krem...?


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz