Nie byłam przygotowana do tej wycieczki. Nie wertowałam przewodników, nie szukałam ciekawostek w blogach podróżniczych. Pojechaliśmy do Lizbony na półmaraton, zwiedzanie miało być " przy okazji".
Zamieszkaliśmy w położonym w sercu Alfamy hoteliku - apartamentowcu. Z niesamowitym wewnętrznym patio, o ścianach pomalowanych graffiti. Z okna naszego apartamentu rozciągała się panorama "schodzącego" ku brzegowi rzeki, starego miasta. Krzywe budynki o drewnianych okiennicach , odpadający tynk, suszące się na linkach kolorowe płachty prania, gdzieniegdzie czerwona pelargonia w glinianej donicy. Tag spowity poranną mgłą, przebijaną promieniami wiosennego słońca... ten widok sprawił, że zapomniałam o zatęchłym smrodzie wąskich uliczek, którymi błądziliśmy poprzedniego wieczora .
Tak dzień po dniu, krok po kroku dałam się uwieść Lizbonie. Powoli błądząc stromymi uliczkami, odpoczywając na placach i placykach. Robiłam zdjęcia żółtym tramwajom, suszącemu się praniu , azulejos, układającym się w sceny z chlubnej historii Portugalii. Patrzyłam na poruszających się niespiesznie mieszkańców. Chłonęłam miasto. Piłam pyszną kawę, niesamowite białe Porto, skosztowałam babeczek z Belem...
Szerokie koryto Tagu, ujarzmione zabudowaniami portowymi i wlewające się w bezkresne wody Atlantyku...malutkie łupinki żaglówek sunących po wodzie, wylegujący się na nadbrzeżnych ławkach kloszardzi... monumentalny most 25kwietnia - ostanie spojrzenie na kolorowe domy miasta "przyklejonego" do skalistej góry.
Na pewno tu wrócę...:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz